wirtualna vs rzeczywistość

Deviant

próbuję bawić się kredkami, idzie mi jak krew z nosa, ale przynajmniej nie znęcam się nad małżem przy pomocy dźwięków, za co jest mi wdzięczny i grzecznie chwali obrazki. Zdjęcia obrazków wrzucam, czasem dostają like’a, poprawia mi to humor, takie podbijanie bębenka. Aż tu nagle, pod obrazkiem czarnego kota siedzącego tyłem na bliżej nie sprecyzowanej gałęzi, jakaś młoda dama pisze mi [po polsku, żeby nie było], że ładna praca, ale nie moja. Czy chodzi jej o to, że cudzy obrazek zamieściłam, czy, że kot tyłem mało oryginalny? Ujmując rzecz logicznie to ilość pozycji, w których czarny kot siedzi jest ograniczona ze względów fizycznych i zapewne już w czasach starożytnego Egiptu w każdej ze swych póz kot został sportretowany. Wchodzę na profil owej damy. Followersów ma setki, komentarzy tysiące, tysiące też odsłon profilu. W galerii … w galerii kilkadziesiąt żółtych, digitally remastered takich no… takich pichachu, chyba, że to są pokemony. Takie małe żółte z czarnymi uszami na baczność. Wysoce oryginalne.

 

Reality

Umówieni z położną gnamy do szpitala, obchodzimy na paluszkach blok porodowy. Wysoka, tęgawa blondyna pokazuje sale porodowe, pomieszczenie do cesarek, cisza przerywana tylko przez kwilenie noworodka, akurat nikt nie rodzi, akurat skończyły się dwa porody, jakiś ojciec melduje położnej, że on tylko poelci do domu sprawdzić, czy pozostała dwójka mu się nie pozabijała i zaraz wróci z torbą, może żona nie zauważy, że nie zabrali torby ze sobą, bo tak szybko poszłlo, on myślał, że jeszcze czas, więc on leci i dziękuje i kochanie, zaraz wracam. Myszkuję po sali porodowej, jest sofa dla małża, „Tak, wszystkie porody są rodzinne, za to się nie dopłaca”, piłka i ku mojej ogromnej radości – drabinka!!!

„Kochanie, popatrz, będę miała drabinkę!!!”

„Cieszę się razem z tobą. Pani się nie dziwi, od początku ciąży lekarz nie pozwolił się wyciągać i ona marudzi, że bez wiszenia kręgosłup w supełki się jej zwija.”

„A poza tym – nie muszę obcinać pazurów. Zakleszczę się o szczebelki, będzisz mi masował część gdzie nerw kulszowy się zaczyna – i pazurami cię nie sięgnę.”

 

Impreza firmowa, pan – nazwijmy go roboczy Johnny – ojciec 2 dzieci, 3cie w drodze. Otóż tłumaczy mi, że poród jest obrzydliwy, że mężczyzna nie może na to patrzeć, bo mu do końca życia nie stanie, że w szpitalach powstają grupy wsparcia dla mężczyzn, którzy zostali zmuszeni do uczestnictwa, bo dla nich to taka trauma… Zagryzam zęby, ale nie poto jestem w ciąży, by się hamować, zimny wściek rośnie mi w środku. Znaczy kobieta może rodzić i umierać, cierpieć, wyć, ale mężczyzna nie będzie nawet patrzył, bo to trauma dla niego? DLA NIEGO?! Zimny wściek dławi mnie w gardle, chłop mnie chwyta pod ramię, jakiś inny pod drugie, ciągną mnie gdzieś, opowiadają dowcipy, zagadują, przez pięć minut nie dają dojąć do słowa, w końcu mój warczy cicho „Zmiłuj się, to mój szef, nie zabijaj go w miejscu publicznym”

 

Przytaczam poglądy Johnnego matce własnej.

„Impotent. Mój dziadek, a twój pradziadek, sześć porodów dzieci własnych przyjął, ładnie pępowinę zawiązał i dopiero, jak babka już mogła z łóżka wstać, to szedł pić ze szczęścia. Może dlatego nigdy go nie rzuciła, choć pijus był okropny”.

Leave a Reply

Please log in using one of these methods to post your comment:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s