Konturek twierdzi :
“ Poród polega na wydaleniu płodu, błon płodowych z płynem owodniowym oraz łożyska przez kanał rodny. Mechanizm rozpoczynający poród przypuszczalnie wiąże się ze wzrostem wydzielania hormonów podwzgórzowych. Pod ich wpływem wzmaga się wytwarzanie hormonów tropowych przysadki. […bla bla chemiczne…] Duże znaczenie w rozpoczynaniu I podtrzymywaniu rytmicznych skurczów macicy w czasie porodu ma czynnik mechaniczny.” Potem o chemii, sprzężeniu zwrotnym I że proponowane są różne teorie. Na strona www dla matek ujęto to bardziej poetycko – jak dziecko będzie gotowe, zacznie wytwarzać hormon [jaki???] I macica dostanie skurczy I wtedy już nic tego nie zatrzyma, bo to żywioł jest, umierasz, ale nie przejmuj się, to tylko trochę bólu, za kilka godzin będziesz tulić swe Maleństwo. [koniecznie z Wielkiej Litery]
Tylko, że nie.
Najwyraźniej maleństwo raczyło się zabarykadować. W zasadzie się jej nie dziwię, zamiast oglądać komedie romantyczne z żoną ślubny mój co wieczór informuje mnie I córę o zamachach, emeryturach, że pogoda coraz gorsza, a na NFZ rezonans będzie miał za pół roku, a potrzebuje już, bo lekarz nie wie, czy kroić czy nie. No też bym się zastanowiła przed przyjściem na taki świat.
Zatem – trzeba młodą pogonić. Ponieważ to już 41 tydzień. Przeskoczyłyśmy w dwupaku 2 terminy porodu. Zatem jako matka in spe, wiedząca, co dla dziecka lepsze, jak to zwykle matki, ruszyłam do natarcia.
Skoro Konturek twierdzi, że mechaniczne, to:
mycie podłogi [firanek nie wieszałam, gdyż nie mam na czym, karniszy nie zamontowaliśmy I jesteśmy z siebie dumni, precz z burżuazyjnymi firankami], wchodzenie na nasze ostatnie, naprawdę wysokie piętro [aż się ochrona zdziwiła, co to za zwyczaje, że ślubny windą z zakupami, a ja schodami, za karę, jak terrorystka, czy ki diabeł], nawet męża mechanicznie użyłam… nic.
Ależ ja się nie poddam. Po kimś dziecię upór ma, wychodzi, że po mnie. Koktajle położnych. Na rycynie I wodzie gazowanej. Z migdałami, wiesiołkiem I sokiem. Tłusta ohyda. Podobno się zmydla w żoładku I wtedy te skurcze. I jak skurcze ruszą to już wiadomo, że się nie zatrzyma. Najwyraźniej jak u kogo. Podebrałam [dla odmiany po rycynie] kotu płynną parafinę, jego po tym czyści, że ledwo do kuwety dobiega na czas. Nie jestem kotem.
Radzono jeszcze rozmowę z potomstwem. Bez jaj. Ślubny próbował znaleźć jakieś argumenty [racjonalne], dlaczego po tej stronie brzucha miałoby jej być lepiej, ale nie znalazł.
Ostatnia nadzieja – Kapsaicyna. Znaczy zrobiłam sos ogórkowy, z czosnkiem I odrobiną papryczki, po którym to sosie ślubny wyznał mi miłość dozgonną. To było pół małej czerwonej habanero, kaszlałam przez cały czas siekania, płakałam przez cały czas konsumpcji. Tyle mi jeszcze wolno – płakać i kaszleć.
Tak więc jutro idę do lekarza I będziemy się decydować – wywoływanie albo cesarka. Czekać już za bardzo nie ma na co. Ślubnego chyba resztki rozumu opuściły po tych akcjach I odpalił sobie kilka porodów naturalnych na yt. Dawno go tak bladego nie widziałam. Zaczął przebąkiwać, że cesarka to chyba wcale nie jest najgorsze wyjście. No jeśli młoda postawiła barykady to wywołanie I tak nic nie da. A ja tak się nastawiłam, że się uda, myk-myk I po krzyku. Jak u wszystkich kobiet w rodzinie. A tu dziecko ma własne plany. Nie za szybko charakter ujawnia?
Myślałam, że tu już będzie post PO, a tu nadal PRZED. No nic, życzę, żeby wszystko dobrze poszło, nawet jeśli z opóźnieniem 🙂
LikeLike