a mnie dzwoni domofon. Jako, że mąż kwadrans wcześniej wyszedł do pracy – rzucam okiem, czegóż to biedaczek mógł zapomnieć, lecz nie widzę nic, kanapki zabrane, termos takoż, zatem unoszę słuchawkę i pytam życzliwie
– Co tym razem? – tonem absolutnego zrozumienia. Odpowiedź nieco mię zaskoczyła:
– Kurier. Paczkę przywiozłem. – mimo zaskoczenia nie straciłam głowy i odrzekłam:
– Bardzo mi miło, zapraszam na ósme piętro. – replika nieco mnie wytrąciła z błogostanu:
– Ale to ciężkie jest. Pani zejdzie. – i dalsza konwersacja była już treściwa….
– Pani nie zejdzie. Pani ma małe dziecko i nie zostawi go samego. – ja, głos z lekka warkotliwy.
– Pani mąż zejdzie? – kurier, się nie poddawał.
– Nie zejdzie, w pracy jest od godziny, pan zresztą chyba też? – ja, piana z lekka mi się toczyć zaczynała.
– To może ja to na portierni zostawię? – kurier, myślał, że znalazł genialne rozwiązanie.
– Może. Ale portier nie może panu podpisać dokumentów. W końcu nie za to mu płacą. – ja, czerwona mgła powoli zaczęła zasłaniać mi świat.
– A to ja do pani podjadę z dokumentami! – kurier, bezwzględnie uznał się za geniusza.
– A to raczej niemożliwe, zjadę do pana, żeby sprawdzić paczkę. Tylko musi pan poczekać, nakarmię dziecko, ubiorę, wrzucę w wózek i za 40 minut jesteśmy!
– Dobra, to ja czekam.
Ale chyba nie opłacało mu się czekać, bo dziesięć minut później był pod drzwiami z paczką.
WIEM, że paczka była ciężka. ALE: za to mu płacą. Jeśli nie dali mu wózka, to nie znaczy, że ja mam zrywać sobie kręgosłup. Albo mój mąż. Mogę nie mieć męża. Po to płacę za dostawę, by ktoś mi to przywlókł na próg, bo sama nie potrafię/nie dam rady/nie che mi się. A co powiedział kurier, gdy z dzieckiem na ręku [bo sobie krzykało nieco, nie że tak wszystkim otwieram :P] i w ręczniku otworzyłam drzwi?
– O, jaki śliczny kotek! Czemu nie powiedziała pani, że ma kotka?
Ja i kot zapowietrzyliśmy się ze zdumienia.