Tuż przed burzą biegniemy ze ślubnym na lody, bo rzemieślnicze, bo dawno nie jedliśmy, bo dziecko na chwilę ucichło w wózku, więc pchamy ten wózek, niby dwa syzyfy, w worki jutowe jakieś odziani… a nie, nie jest tak źle, worki jutowe to ma na sobie ta para, co to z naprzeciwka nadciąga, bogowie, co za brudasy, a te dredy w kolorze lilaróż, a tatuaże na twarzy, no pracy, w której podatki się płaci to w kraju nad wisłą nie znajdą, a w ogóle to czemu ta kobita z dredami do pasa do mnie coś mówi? Niepotrzebnie kontakt wzrokowy nawiązałam, stara, a głupia
– Zaraz będzie ciemno – zanuciła dredziara, a ja zdębiałam, bo przecież widzę, że będzie, chmury nisko, że prawie przy kolanach, gdzie ja mam folię na wózek, oby dziecię nie zmokło, bo jak się przeziębi to paa-aanie…
– Zamknij się. – uprzejmie odparł mój luby. Zanim otworzyłam buzię by powiedzieć, że widzę te chmury.
– No. – stwierdziła dredziara i odmaszerowała. Więc nie powiedziałam lubemu, co myślę o dialogach na ulicy. Bo zrobiło mi się głupio. Bo jeszcze dwa lata temu kicałabym z derdziarą pod sceną. A dziś nawet nie pamiętam zawołania. Bo wózek. Bo chmury. …eh, bo pesel panie…. może czas przestać nosić koszulki z przystanku, by w błąd młodych nie wprowadzać? Bo jak sprawdziłam wykonawców, to w tym roku nie za wiele mi mówili, to samo dotyczyło gości… A jeszcze ponoć służb niemieckich nie wpuszczą, w sensie że nasze ministerstwo, bo Jurek to się zdziwił, zresztą Niemcy też, bo współpraca była idealna, a tu nagle…
– Gdzie protest? Bo ja nie jestem z Miasta Krasnoludków, tylko na protest wpadłam, bo tu mam najbliżej, to pójdziemy razem, nie? – wysoki rudzielec, potrząsając pysznymi lokami zaatakował mi małżą. A on się speszył. Koszulka przystanku ogłaszała, że on na protest, ale…
– Protest w tamtym kierunku, ale ja wracam do domu. Mleko się dziecku skończyło i muszę donieść, bo pora karmienia.Żona kazała jak najszybciej, bo dziecko wyje… – na dowód prawdomówności potrząsnął siatą z puchą mm rozmiarów jak dla amstaffa…
– No tak. Jak przychodzi co do czego, to zawsze wina żony. – znikąd pojawiła się panna z transparentem. – Ja idę, zaprowadzę panią.
Pianinko dziecka ma fatą funkcję, że jak się naciśnie guzik z obrazkiem zwierzaka, to potem gra dźwiękami wydawanymi przez danego zwierzaka. Jest owca, krowa, pies, żaba, kaczka. I zadawszy temat kaczki mąż wystukał hymn “Kiedy ranne wstają zorze”. Pieśń kościelna w wersji kwakanej.
– Chłopie, co robisz? – jęknęłam znad książki.
– Układam nowy hymn państwowy.
Lubię, jak nieznajomi zagadują. Przyczyna prosta: nieznajomy nie ma powodu, aby przede mną odgrywać jakąś rolę, czego nie można powiedzieć o znajomych.
Co do “porannych zórz” – każdego poranka lecą ku moim oknom z wieży kościelnej, ale przyjemnie dla ucha, jakbym otworzyła pozytywkę.
LikeLike
Też lubiłam taką interakcję – ale chwilowo mam przesyt – z jakichś przyczyn wszystkim spacerującym wydaje się, że wiedzą lepiej, czy moje dziecko głodne, czy czapeczkę ma mieć, a w ogóle, to czy nie za duże jak na ten wiek? “Chcesz omotać mnie to powiedz, czemu lata odrzutowiec”, a nie, że dziecku źle na słońcu albo jeszcze gorzej w cieniu! …chybabym się przeprowadziła. Ja nerwowy człowiek jestem, a rankiem to dramat w trampkach 😉
LikeLike
Koszulka zobowiązuje… 😉
LikeLike
Zaprojektuję sobie nową – “PESEL panie popsuty – mówić głośno i wyraźnie, a najlepiej wprost!” – czy coś w ten deseń 😉
LikeLike
Hehe
Oby mąż tym hymnem nie wykwakał 😉
LikeLike
Oby – trzy splunięcia przez lewe ramię i szczyptę soli w palenisko 😉
LikeLike