Dwa razy, ponieważ po pierwsze film i dopiero po drugie książka. Film ze wspaniałą muzyka – kiedy świętuję prywatne sukcesy słucham na okrągło l’chaim, znajoma wybrała na pierwszy taniec “Sunrise, sunset” – zatem muzyka wciąż aktualna, nawet, jeśli historia smutna. Niezapomniane kreacje, cudowne zdjęcia. I książka. “Dzieje Tewji Mleczarza” pana Szolem Alejchema. Pogrom nie kończy opowieści, pogrom jest umieszczony na końcu, ale jako wspomnienie koszmaru sprzed lat, jako ostrzeżenie, ponieważ sytuacja znów napięta. Ponadto wciąż nie rozumiem, jakim cudem z tej przygnębiającej, mrocznej książki powstał musical i potem film. Bo czytelnicy poznają losy jeszcze dwóch córek Tewji, absolutnie nie do pozazdroszczenia. Także historia samego Tewji i jego Gołde daleka jest od napawania optymizmem. Ale lektura klasyczna, film piękny, jak się zapomni, co stało się ze Szprince i Bejłkie …
Fragmenty obrazka – kawa na papierze. Bo jak myślę to maluję.
Wieki temu oglądałam film, jeszcze za dzieciaka. Może warto odświeżyć…
LikeLike
Jak będziesz miała okazję – idź do teatru… znaczy, u mnie było w Operetce, ale w większości miast jest na deskach teatru wystawiane. Niesamowite wrażenie, zupełnie inne niż po seansie filmowym.
LikeLike
Konrad też się nad tym zastanawiał. Jakim cudem z takiej książki taki musical/film.
LikeLike
A tak się Konradowi przypomniało:
http://coszrobilesznakomicie.blog.onet.pl/2017/01/09/little-bird-little-havilah/
LikeLike