Richarda Flanagana. Bardzo smutna, bardzo przejmująca opowieść, nie ma odkupienia, bo nie było grzechu, chyba, że grzechem było przeżycie wojny, gdy tylu innych zginęło. Zniszczeni fizycznie i psychicznie uciekinierzy z Europy chcieli stać się się Australijczykami, wtopić się w nowe miejsce. Australia miała dla nich tylko to, co zwykle – pracę fizyczną ponad siły na krańcu świata. Kiedyś wysyłali do tych robót skazańców. Opisani emigranci mają swojskie imiona, wszak urodzili się w tym innym życiu w Czechach, na Słowacji, w Polsce. Pięknie odmalowane wszystkie drgnięcia schorowanej ludzkiej duszy. Polecam, ale i ostrzegam – nie ma łatwego „happy endu”.
Kiedy myślę o Australii pierwsza myślą są właśnie kolonie karne będące alternatywą dla przepełnionych angielskich więzień. Następną widok Sydney Opera House, z charakterystycznym dachem zainspirowanym ćwiartkami pomarańczy.
Twórczości Flanagana nie miałam przyjemności poznać – życia nie wystarczy, aby przeczytać wszystko co najciekawsze w rodzimej literaturze, a co dopiero w zagraniczne, a dzięki Tobie mam okazje pozna je chociaż w zarysie. Dziękuję 🙂
PS Czyn miano Dahutt pochodzi od imienia atlantydzkiej Druidki córki króla Gradlona?
LikeLike
I owszem, od Dahut, córki rudowłosej wiedźmy, co pakt zawarła z oceanem i za cenę życia rozbitków zapewniła bogactwo miastu zwanemu Ys. Przynajmniej ja taką wersję poznałam ‘dzieckiem w kołysce’ będąc. Wydanie mitu było zbliżone graficznie do serii “Poczytaj mi, mamo” stąd rodzic nie zajrzawszy do środka – kupił. Był nieco skonfundowany, gdy na dobranoc przyszło mu tę ‘bajkę’ przeczytać 😉 Była to najciekawsza bajka, jaką zapamiętałam, a obrazki wręcz obłędne.
LikeLike