Elizabeth Gaskell, córka pastora, żona pastora miała więcej cnoty cierpliwości, niż w obecnych czasach przypada na człowieka, poczucie humoru ukształtowane w niełatwych przecież okolicznościach – z ośmiorga rodzeństwa przeżyła ona i jeden brat, matka odumarła ich wcześnie, sama Elisabeth urodziła chyba z piątkę dzieci, szóste przyszło na świat nieżywe – zatem pani Gaskell jest moją idolką i gwiazdą przewodnią, styl jej jasny i pobłażliwy, żywe odwzorowanie postaci na kartach powieści… znaczy byłam u teściów i nie mam pojęcia, jak można w pozytywnych słowach opisywać życie na wsi. “Panie z Cranford” to absolutnie cudowna, damska literatura, małomiasteczkowe problemy żywcem z “Co ludzie powiedzą”, oszczędzanie na cukrze i świecach – wszystko super, kiedy pozostaje na kartach powieści. Bo jak przyszło mi się zmierzyć z podobną mentalnością w świecie rzeczywistym… O, znalazłam pozytyw: wspaniałe widoki jesienne w drodze powrotnej. Takich kolorów dawno nie widziałam, cud, miód i orzeszki. A w cnocie cierpliwości będę się ćwiczyć. Od następnego spotkania z teściówką. Ale jeszcze nie teraz. Jak te konfitury u Alicji, a raczej u Królowej: co drugi dzień. Wczoraj i jutro.