Pomysł na lekturę zaczerpnęłam od Littelratura.
Polecam. Ale nie wszystkim.
Pan z tytułu był filozofem francuskim, żyjącym w latach 1926 – 1984. “Uznany przez The Times Higher Education Guide za najczęściej cytowanego autora w naukach humanistycznych w pierwszej dekadzie XXI wieku” – to polska wiki, a od siebie dodam, że owszem, napadły mię książki, gdzie autor ni stąd ni zowąd podpierał się nazwiskiem pana Foucault.
Pan Foucault mieszkał w Warszawie przez chwilę, rok jakoś, w latach 50, potem go pogoniono z wilczym biletem. I pojechał dalej, żył długo i szczęśliwie, wykładał, tworzył swe systemy, Warszawy raczej nie wspominał. Warszawa pana filozofa też raczej nie wspominała, ważniejsze rzeczy się wtedy działy.
W czym rzecz? Wilczy bilet dostał na skutek – prawdopodobnie – prowokacji służb. Pod KK podpadał wtedy jeden tylko przypadek z obyczajówki, który nie podpada teraz. Prostytucja jednopłciowa. “Kto dla korzyści materialnej…” – ten artykuł już nie obowiązuje, a na wykładach z kk zwykle trwają rozważania, czemu miała służyć penalizacja jednego tylko rodzaju prostytucji i czy lepiej penalizować, czy legalizować. Prostej odpowiedzi brak, ustalenie, czy dana ‘pani pracująca’ jest przedsiębiorcą czy ofiarą handlu ludźmi – wcale nie jest proste, a rozważania w salach akademickich są jak zwykle – akademickie i nie wnoszą nic. Prawo jest kilka kroków za rzeczywistością. Wtedy też tak było.
Książka to reportaż – autor sprawdził teczki w IPN-ie, porozmawiał ze świadkami tamtych czasów. I właśnie te rozmowy mnie urzekły. Starsi ludzie, samotni lub żyjący w związkach, z dziećmi lub kotami – wspominają młodość. Barwną, niebezpieczną młodość w przaśnej stolicy odbudowującego się państwa. Pan Ryziński wywija tęczową flagą – w podziękowaniach, w zakończeniach rozdziałów, jak to akcja “Hiacynt” łamała ludziom psychikę – a średnio ogarnięty czytelnik ma ochotę spytać, co właściwie było złego w tych teczkach, skoro figuranci chodzili po ulicach, chodzili do swych knajp i wiedli swoje życie. Przecież w tamtych latach znęcano się nad klerem – niektórych zabito, naprawdę – nad studentami, nad artystami – nie chcę ‘wycierać sobie gęby’ cudzymi tragediami, nie o to chodzi, ale do licha, były ścieżki zdrowia, gdzie przez szpaler pałujących przepuszczano wszystkich pasażerów danego tramwaju, bo ktoś miał taką fantazję, więc jak się do tej grozy mają ‘teczki’, które po prostu sobie leżały…? Ale to autor. A tymczasem wspominający są rewelacyjni i utkana przez nich opowieść jest lekka, bezpretensjonalna i wyjątkowo sympatyczna w odbiorze. Zwykli ludzie, którzy nie pchali się do polityki, opozycji, organów. Żyli trochę inaczej, trochę obok – ale barwnie i z fasonem. W ostatecznym rozrachunku chyba tylko to się liczy?