Wyrzucali, jak leciało, przez okna, do rowów, na ulicę, pod czołgi czerwonoarmistów…

poważnie, pryzmy takie wysokie rosły i nikt tego nie dotknął, chyba, żeby na drobniejsze kawałki rozbić… Nie mieli talerzy, ale na takich ze swastyką jeść nie chcieli. Nienawiść silniejsza. Tak babcia mówiła. A u twoich, jak było? Bo to dekady później widziałam u sąsiadki porcelanowe pojemniki z napisami “Zucker”, “Salz” i aż mnie zatrzęsło.

– Rodziców bym musiała spytać. Pamiętam porcelanowy czajniczek na esencję herbacianą. Samowara dawno nie było, esencję babcia stawiała na kaflowym piecu. No na piecu gotykiem coś było naszrajbane, ale nie pamiętam, co. A nie ma już pieca. Ani kamienicy.

Podobno Wrocław – Breslau jest największym takim eksperymentem – wysiedlono całą ludność i zastąpiono mieszkańców inną narodowością.

Jak idę w kierunku Rynku spod warstw tynku wygląda do mnie ślicznym gotykiem wypisane “Lebensmittel”.

Ale zasadniczo to jest całkiem normalne miasto. Ma swoją historię, która jest nieco skomplikowana. Ile rodzin – tyle opowieści. Ucieczki przed Ukraińcami, ucieczki przed Czerwoną Armią, przyjaźń z autochtonami albo wrogość, wieczne pretensje do losu albo zacięte milczenie. To tylko miasto. Serio. Z nagrobków kładziono chodniki. Cegły wywieziono do stolycy.

Nie wierzę w traumy zaklęte w murach. Ja się tu urodziłam. Szpital, gdzie moja mamusia męczyła się ze mną ponad 15 h bez znieczulenia, bo takie czasy i poród musi boleć – teraz jest pyszną miejscówką, gdzie metr kwadrat szedł po 19 tys. To dużo, jak na prowincję, serio.

Nie dowierzam, b to miasto było szczególne. To tylko rzeczy, budynki, ulice. Moje jest to, zmieszczę do plecaka, gdy przyjdzie w drogę iść.

– Nie znoszę tego, co on robi z moim domem. Przypomina mi się dom moich teściów – tam nie ma centymetra wolnej ściany! Meble, obrazy, pierdółki! Jego babka to ma już jakąś chorobę, nic nie wyrzuca, trzeba przekopywać korytarze pośród gazet i poradników sprzed dekad. Chciałam posprzątać, to mnie zakrzyczeli, że babce dorobek życia usuwam. Że mogłabym choć na jej śmierć poczekać. Jeszcze rok i bez napalmu to się tam nie obejdzie…

Nie uważam, by było o czym pisać, czy się przejmować. Wielkie mi halo, że przedtem była tu Rzesza. A przedtem były Czechy, też mam się przejmować? Najbardziej to mi lasów żal. I ludzi. Ale rzeczy? Co trzeba mieć z głową, żeby zastanawiać się, czy czasownik “zgwałcić” przypisany jest tylko istocie ludzkiej? I próbować odnieść w/w czasownik do kamienic…

“Poniemieckie” Karoliny Kuszyk to opowieść osobista, daleka od bezstronności. To jedna z opowieści. W bardzo niewielu punktach się zgadzam z narratorką. Niemniej – powstała taka książka, jest ciekawa, traktuje o świecie mi bliskim. W chwilach wolnych, w oczekiwaniu, aż żywica zwiąże – podczytuję. I denerwuję się tylko trochę.

3 thoughts on “Wyrzucali, jak leciało, przez okna, do rowów, na ulicę, pod czołgi czerwonoarmistów…

  1. Historia przewaliła się przez wiele rodzin, wiele miast. Tak łatwo wydawać osądy dzisiaj, gdy nie ma się pojęcia o tamtych czasach. Mnie wcale nie dziwi i nie oburza, że był Breslau, teraz Wrocław a wcześniej…za tych Czech to jak?;-) Już wiem, Wratislavia. A kto wie, co się jeszcze kiedyś, po nas stanie. Nie życzę nam wojny, ale one się dzieją.

    Like

    1. Nie chodzi o zdziwienie czy oburzenie – mam wrażenie, że cała ta opowieść “Poniemieckie” to jakieś szukanie traumy na siłę. Ale może tylko ja tak odbieram, zresztą – sporo fragmentów jest spoko, jak te o Złotym Pociągu. A wojny niestety są wciąż, chwilowo nie u nas – ale to się może zmienić. Oby nie…

      Like

Leave a Reply

Please log in using one of these methods to post your comment:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s