Będąc młodą (stażem, stażem!) matką – przeczytałam ileś tam poradników i w większości autorzy zwracali uwagę, by broń boże nie porównywać rodzeństwa, bo krzywdę się im, dzieciom i relacjom między dziećmi, robi.
“Cóż za wiekuista bzdura! Cały czas porównywali mnie z moim młodszym braciszkiem, robaczkiem kochanym i nigdy, nigdy nie położyło się to cieniem na naszych relacjach!” …po czym przypomniałam sobie, że ostatnie wieści od Che to mam tak ze świąt, a i to nie tych ostatnich… Ale żyje, jakby zszedł, to by mnie notariusz zawiadomił, jak sądzę…
Po tych słowach wstępu – poniżej będą recki przez porównanie, mam bowiem za duże siano w głowie (przez lato, bo natura hojną matką jest, ale i rozrzutną, o tym innym razem) by własnymi słowami.
Zaczynając od początku – czytelniczką wszelakiej fantasy jestem przez zasiedzenie chyba, kocham inne światy ALE poznałam ich tyle, że raczej trudno zrobić na mnie wrażenie. Pozytywne w sensie. Z tej to przyczyny namiętnie podczytywałam Niezatapialną Armadę ze szczególnym uwzględnieniem perełek jak “Miecz Przeznaczenia”… a może to była Klątwa? Lub Korona? Jeden pies. Analizatorzy wskazują typowe dla słabych książek punkty, jak to ekspozycje, wmawianie czytelnikom, że Bohater taki cudny, taki dobry, kij, że jego czyny temu przeczą… punktują nielogiczności świata i psychologiczne idiotyzmy. Kto nie zna – niechaj pozna, kto zna – powtórzyć zawsze warto.
Przytrafiła mi się – ach, ten uparty bibliotekarz! – książka, którą jako żywo mogę podesłać do Analizatorni. “Elantris” Brandona Sandersona. Cóż to za urokliwy do analizy gniot. Czegóż tam nie ma. Książę, którego wszyscy kochają, który aż promienieje subtelnym, książęcym blaskiem, a charyzmę ma taką, że półtrupy mu wierność przysięgają…. Acha. A wynika to z…? Bo mnie to na przykład smarkacz kręcący intrygi za plecami koronowanego tatusia to trochę taki obrzydły jest, pyskujący tatusiowi na forum, żeby wszyscy słyszeli, jaki to smarkacz wolnomyśliciel i chłopów chce uwłaszczyć, to jakby też mało sympatyczny… Bohaterka … jest tak cuuuudowną dyplomatką, córką rodu, wszyscy ją szanują, ale nie lubią, bo jest… uwaga… za wysoka. I zbyt bystra. Acha. No po prostu kolejna feministka ucząca znudzone damy dworu fechtunku i marząca o wielkiej miłości, bo nikt jej nie może kochać. Bo za wysoka. I zbyt bystra. I jest jeszcze oczekiwany od pierwszych stron cud, który byłby niby deus ex machina, gdyby się go wszyscy nie spodziewali. A tak – jest jeszcze antagonista. Który niespodziewanie pała do bohaterki. Choć jest ona taka wysoka. I taka bystra. Zboczeniec normalnie.
Serio, Analizatorzy powinni się tym zająć. Acha, a teraz ostatni gwóźdź – to jest dzieło TEGO autora, ludzie na forach na ten temat takie psalmy i pochwały, że musiałam sprawdzić, czy jakaś literówka nie zaszła… Chyba nadal działa magia, że co zagraniczne, to lepsze. Mamy sztab świetnych pisarek fantasy, o których pies z kulawą nogą – a ludzie czytają takie … utwory. Nie ma sprawiedliwości.
I na szybko:
“Malina cud – dziewczyna” Pakosińskiej vs “Kaktus na parapecie” Zarębskiej …to są pozycje czytane pięciolatce i przez ten pryzmat oceniane.
Malina NIE
Kaktus TAK
W obu pozycjach dzieci z TERAZ przerzuciła autorka do WTEDY.
Malina podróżuje przy pomocy magii, radia świecidełek. Żaba mówi – nuda i o co chodzi?
Mikołaj z kaktusa wcisnął coś na komputerze taty. Żaba mówi – ok, więcej nie będę wciskać.
Malina jest niewidoczna, tylko podgląda i opisuje życie wstępnych. Żaba się nudzi.
Mikołaj wskakuje na miejsce innego chłopca i aktywnie uczestniczy. Żaba dopytuje o detale.
A to jeszcze nie wszystko. U Maliny występują wtrącenia autorki, mające na celu aktywizować dziecko, jakieś tam “Dorośli nigdy nie tłumaczą do końca, ale ja ci wytłumaczę…” “Spytaj najbliższego dorosłego, co znaczy ten skomplikowany wyraz, a jak będzie kręcił, czyli nie wie, to ten wyraz znaczy…” “Wyślij list z odpowiedzią ile było ptaków w opowiadani…” dramat. Uwaga dziecka wędruje w inne rejony i nie wraca, pomijając, że jednak większość dorosłych nie jest półgłówkami i nie zbywa dzieci niczym. W kaktusie akcja jest jednotorowa, nie ma wtrętów, rozdziały w miarę zwarte i krótkie. Maliny nie doczytałyśmy, Żaba odmówiła – Kaktusa kończymy, ale raczej negatywnie nie zaskoczy.
A ponad książki – samoloty w Lesznie były spoko, Pałac Marianny Orańskiej jeszcze bardziej, polecam szczególnie z dziećmi, bo trasa szybka i ładna, trzylatka dała radę, więc sami rozumiecie, na własnych nóżkach – ok, inaczej się nie dało, wózki zostają w progu, a schodów sporo, ale tam naprawdę nie ma jak ogarnąć windy, więc jeśli wózek jest niezbędny – to nici ze zwiedzania. Wtedy zostają ogrody maleksem, do mauzoleum – tym razem tam nie dotarliśmy. Aaaa lody są niezłe. Odkryliśmy, że jeśli na wstępie zaznaczymy, że za dobre sprawowanie będą lody, to Żaba z Kijanką starają się trochę bardziej. Przekupuję dzieci słodyczami. Dla równowagi dodam, że owoców i warzyw wciągają tyle… że zasadniczo im odpuszczam kolację, bo jak zjadają po kubku malin/tryskawek/porzeczek to trudno je dopychać kanapkami.
Czy ja coś jeszcze? O okrucieństwie natury mam w pamięci, ale tak mi smutno, że nie będę się wygłupiać. Bo zasadniczo nic sensownego nie wymyślę, a smutkiem się dzielić to nieco słabe.
jakoś nie mogę przetrawić żadnej formy fantasy. Nie i już :):)
LikeLike
Groteska albo pastisz sprawdzają się świetnie. Generalnie, jeśli autorka ma poczucie humoru, to można liczyć na dobrą zabawę, także konwencją. Ale nie namawiam, sama mam gatunki po które nigdy w życiu nie sięgnę.
LikeLike
Tekst o bracie dobry 😀
Ale to ta Pakosińska z kabaretu??? Ta, co mnie tak niewyobrażalnie, wręcz wkurfia?
LikeLike
Tak. W kabarecie ja kochałam. W książce się nie da wytrzymać.
LikeLike
W kabarecie to only 💗Kołaczkowska moja miłość💗
LikeLike