pióra profesora Stuhra. Zresztą pióra jak zwykle lekkiego. Opowieść, jak z Wiednia do Krakowa wiodła droga przeznaczenia, jak z Oświęcimia cudem wyratowany brat czy stryj, pomiędzy fabryką tapicerską a adwokatem i prokuratorem – wszystko ciekawe, wszystko piękne, różowa porcelana ze zdjęciem młodej pary, dzieci się rodziły i umierały – w sumie intymna opowieść o sile jaką daje rodzina. Z męskiego punktu widzenia. Mam wrażenie, że jest jeszcze jedna historia, którą opowiedzieć by mogła żona profesora, opowieść alternatywna, o córkach, teściowych i synowych – ale żona usunęła się w cień, jak przedtem tyle pokoleń kobiet. Czyta się dobrze, ale czegoś brak.
Bo może my wszystkie wpadamy w pułapkę? Kwiatki, czekoladki, obietnica wierności i poświęcenia, kochana, dom ci zbuduję, gdzie nigdy nędzy nie zaznasz… a ty, kobieto, tylko ten dom posprzątaj 😉